Agroturystyka – pomysł na życie

Aby przybliżyć Państwu ideę agroturystyki postanowiłam  porozmawiać z osobami, którzy postanowili taką działalnością się zająć. Co ich skłoniło? Czy jest to łatwe? Jak to się zaczęło? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć.

Z racji swojego miejsca pracy skupię się na obiektach z terenu powiatu aleksandrowskiego, ponieważ najlepiej je znam. Postanowiłam porozmawiać z kilkoma właścicielami gospodarstw agroturystycznych.

Niedaleko Ciechocinka, w Wołuszewie funkcjonuje gospodarstwo agroturystyczne „U Mani”. Gospodarze, państwo Bogdan i Maria Kaszubscy przyjmują gości już od ponad 20 lat. Znajdziemy tu ciszę, spokój, lecznicze powietrze, sielskie, wiejskie krajobrazy oraz wspaniałą, domową atmosferę.

A.D.: Jak to się zaczęło?

M.K.: Jak przejęliśmy z mężem to gospodarstwo, to oprócz domu mieszkalnego stała tu  stodoła. Trzeba był zbudować garaż, bo stodoła się do niczego nie nadawała. Ale mówię do męża – przydałaby się również letnia kuchnia z łazienką. I jeszcze przydałby mi się pokój, w którym mogłabym odpocząć. I tak się ułożyło, że zamiast jednego garażu powstała też kuchnia i pokój z łazienką. Tak było z rok, dwa, aż któregoś dnia ktoś się pojawił z Ciechocinka i pytał o pokój. Pomyślałam, że mam przecież wszystko co potrzeba i mogę wynająć ten pokój przy letniej kuchni.

A.D.: Czyli można powiedzieć, że to była potrzeba chwili?

M.K: Tak można to określić. Pierwsi goście przyjeżdżali do mnie z Łodzi. Przyjeżdżali dwa razy w roku. Oni byli dla mnie jak rodzina. Zaprzyjaźniliśmy się. Potem, mimo że mogliby zatrzymać się w innej kwaterze, ładniejszej, lepiej wyposażonej, to przyjeżdżali do mnie, ze względu na tę naszą zażyłość.

A.D.: Ujęła ich Pani swoją otwartością?

M.K: Chyba tak, bo prowadząc gospodarstwo agroturystyczne trzeba być otwartym na ludzi, trzeba być towarzyskim, umieć rozmawiać. Oczywiście z czasem rozbudowaliśmy bazę hotelową oraz infrastrukturę. Gościłam i Niemców i Rosjan i grupę aktorów. Byli też Górale, którzy przyjechali na zawody starych sikawek konnych, mogliśmy więc podziwiać stary sprzęt strażacki. Przyjeżdżają goście                                                                        z Warszawy na Międzynarodowy Festiwal Piosenki i Kultury Romów odbywający się w okresie letnim w Ciechocinku. W zeszłym roku zdarzyło się, że dzwoni do mnie pan i mówi: „Kochana, ratuj, bo zespół 14-osobowy z Białorusi nie ma miejsca na nocleg”. To był menadżer tego zespołu. Mieli występować na festiwalu. Akurat miałam wolne pokoje. Było ciasno, ale jakoś sobie poradziliśmy. To niesamowite przeżycie. Oni, szczególnie kobiety, w tych pięknych cygańskich strojach, siadali na trawnikach, no jeszcze takiego widowiska tu nie było. Miałam też grupę rowerową, uczestników rajdu z Piotrkowa Kujawskiego. Jedni państwo przyjeżdżali z 85-letnią babcią. Ona, gdy miała 14 lat, została zesłana na Syberię. Opowiadała nam bardzo ciekawe, a jednocześnie straszne rzeczy z tamtych czasów. Na podstawie jej opowiadań napisano dwie książki.

A.D.: Czyli co człowiek to oddzielna historia. Prowadząc gospodarstwo agroturystyczne wiele można się dowiedzieć. Opowiadając o swoich gościach nie wspomina Pani żadnych złych rzeczy.

M.K.: Bo nigdy nic złego się nie wydarzyło. Goście nigdy nic mi nie zepsuli, nie zdarzyło się, żeby się źle zachowywali.

A.D.: To chyba za sprawą Pani usposobienia. Wyzwala Pani dobrą atmosferę.

M.K.: Jestem kontaktowa, lubię towarzystwo. Moje gospodarstwo stoi otworem dla gości cały rok, ale wiadomo, że najwięcej osób pojawia się w okresie letnim. Całą zimę czekam na te chwile, aż będzie się tu coś działo. Jest to dla mnie zastrzyk pieniędzy oczywiście, ale nie to jest dla mnie najważniejsze, bez tych pieniędzy bym przeżyła. Chodzi o bycie z ludźmi. To mnie pozytywnie nastraja, sprawia, że chce mi się działać.

A.D.: Bardzo Pani dziękuję.

Teraz przeniesiemy się w okolice Aleksandrowa Kujawskiego, do miejscowości Rożno-Parcele, a konkretnie do urokliwego miejsca za miastem o wdzięcznej nazwie Kalinowy Zakątek. Znajdziemy tu nocleg, ale przede wszystkim można liczyć na przygodę z końmi. Tu znajdziemy również profesjonalną wiatę grillowo-taneczną, gdzie można zorganizować  urodziny dla dziecka, komunię, jubileusz i wszelkie inne uroczystości w plenerze. Czeka na nas tu pani Monika Supeł, młoda gospodyni, miłośniczka koni. Jej przygoda z agroturystyką zaczęła się właściwie od koni.

M.S.: Najpierw były konie, a potem cała reszta.

A.D.: Czyli hobby dało początek Pani działalności?

M.S: Gdyby tylko z koni można było żyć, to zamknęłabym się w ich hodowli i nie musiała poszukiwać innych źródeł dochodu. A tak, to najpierw były konie, hodowla, potem się zaczęła szkółka jeździecka i przekazywanie tego mojego zamiłowania innym.

A.D.: Czyli czynnik ekonomiczny sprawił, że trzeba było poszukiwać kolejnych źródeł dochodu. Czy zawsze żyła Pani tu, na wsi?

M.S: Nie. Wychowałam się w Toruniu. Uciekłam na wieś, bo miasto mnie męczy. Toruń, moim zdaniem, jest fajny, ale na czas licealno-studencki, potem zapragnęłam innego życia.

A.D.: Jaka Pani jest, jak określiłaby Pani siebie?

M.S: Jestem samotnikiem.

A.D.: A nie przeszkadza Pani ciągła obecność kogoś?

M.S: Lubię mieć chwile dla siebie, ale obecność gości „nakręca” mnie do działania, inspiruje do nowych rzeczy. Można powiedzieć, że to takie kilka twarzy Moniki, z jednej strony samotnika, z drugiej towarzyskiej, przyciągającej ludzi osobowości. A te chwile wolne…, chyba każdy ich potrzebuje. Ciągle na wysokich obrotach też się nie da. Muszę mieć jeden dzień w tygodniu lenistwa. Praca przy koniach, w gospodarstwie nie należy do lekkich. Poza tym wszystkie te imprezy, które się u mnie odbywają też męczą. Odpoczynek jest potrzebny, chociażby dlatego, aby nie popełniać błędów. Prowadzę też szkółkę jeździecką, odpowiadam za ludzi.

A.D.: Od kiedy zaczęła się ta przygoda z jeździectwem?

M.S: Po maturze. Miałam 20 lat. Zaczęłam jeździć konno. Potem kupiłam to niewielkie gospodarstwo pod Aleksandrowem. Okoliczni mieszkańcy zaczęli się interesować, co tu się dzieje. Pytano o możliwość zorganizowania ogniska, spędzania czasu u mnie, ale brakowało miejsca, aby się schronić przed deszczem, chłodem. Wtedy narodził się pomysł zbudowania wiaty, było to w 2008 roku. Z pomocą funduszy unijnych, w ramach działania „Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej”, pod koniec 2013 roku profesjonalna wiata grillowo-taneczna z zapleczem kuchennym i sanitarnym  została oddana do użytku.

A.D.: Wiem, że współpracuje Pani z lokalnym środowiskiem?

M.S: Tak, dzięki temu coraz lepiej prosperuję. Mam dobrą współpracę z pobliskimi szkołami, organizuję dla nich ogniska, pikniki… Również wspólnie z pracownikami Urzędu Gminy Aleksandrów Kujawski, z Lokalną Grupą Działania Partnerstwo Dla Ziemi Kujawskiej organizuję wspólne przedsięwzięcia. Od stycznia tego roku rozpoczęło też swą działalność Stowarzyszenie „Kalinowy Zakątek”, w skład którego oprócz mnie wchodzą ludzie z lokalnego środowiska, a główną bazą jest właśnie moje gospodarstwo. W działalności Stowarzyszenia chodzi przede wszystkim                                           o propagowanie wśród młodzieży aktywności fizycznej, aby zmobilizować młodych ludzi do aktywnego spędzania czasu. Staramy się pozyskiwać środki pieniężne na te działania z funduszy unijnych. Prowadzę również zajęcia z aerobiku dla chętnych, jestem instruktorem fitness.

A.D.: Jeździectwo również wymaga dobrej kondycji fizycznej. A propos, zdaje się, że ma Pani za sobą pierwsze sukcesy na tym polu?

M.S: Tak. W zeszłym roku brałam udział  w Jeździeckim Turnieju  Czterech Stajni o Puchar Aviva. To taki cykl zawodów, w ramach którego odbyły się cztery imprezy jeździeckie. Finał miał miejsce w Bydgoszczy. Suma punktów zdobyta w czasie tych turniejów decydowała o zwycięstwie. Jestem bardzo szczęśliwa, bo zajęłam I miejsce w jednej z klas, w ujeżdżaniu, w klasie L.

A.D.: A jakie są Pani plany na przyszłość?

M.S: Planów mam wiele. Nie wiem tylko, czy wszystkie uda mi się zrealizować. Cóż, chciałabym w dalszym ciągu współpracowała z LGD i z Urzędem Gminy. W planach mam budowę krytej ujeżdżalni, co pozwoliłoby znacznie poszerzyć świadczone w Kalinowym Zakątku usługi. Przydałby się również plac zabaw z prawdziwego zdarzenia, wiata na ognisko… No i sukcesywnie będę zagospodarowywać teren jeśli chodzi o roślinność, nasadzenia, trawniki.

A.D.: Życzę sukcesów i powodzenia!

Kolejne odwiedzone przeze mnie miejsce to Kemparówka w Jeziornie, w gminie Koneck. Rzec by można, iż leży w całkowitej głuszy. Sąsiadujące gospodarstwa są wręcz niewidoczne. Za to całkiem blisko znajduje się Uroczysko Koneck, Rezerwat Przyrody prawem chroniony. A w nim unikatowe gatunki roślin i zwierząt. Goście mają tu do dyspozycji rozległy teren, zarybione stawy, plażę z kąpieliskiem, domek letniskowy z bazą noclegową i pełnym wyposażeniem kuchennym oraz kominkiem, zadaszenia, wiaty do biesiadowania, namiot przeznaczony do organizacji imprez okolicznościowych dla kilkudziesięciu osób. Właścicielka pani Agnieszka Słowińska może również użyczyć namiotów dla chcących zanocować gości, jeśli braknie dla nich miejsca w domku.

A.D.: Pani Agnieszko, od kiedy działa ten obiekt?

A.S.: Od 2013 roku. Aby powstał, skorzystałam z dofinansowania unijnego, z działania „Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej”. Ale tak naprawdę pomysł na agroturystykę zakorzenił się w mojej świadomości już jak byłam nastolatką. Oglądałam w telewizji programy o tematyce rolniczej, przedstawiano tam również gospodarstwa agroturystyczne. Spodobało mi się, pomyślałam, że chciałabym coś takiego mieć.

A.D.: I to był strzał w dziesiątkę. Ale wszystko trzeba było tu stworzyć od nowa?

A.S.: Tak. Dziadek odkupił tę ziemię od Skarbu Państwa po wojnie. Przed wojną było to gospodarstwo rybackie. Kiedy ja stałam się właścicielem, nic tu nie było. Można powiedzieć, kawałek łąki i bajoro. Ale miejsce to miało coś w sobie, przyciągało jak magnes. Przychodziliśmy tu z mężem, snuliśmy plany, co można zrobić z tym kawałkiem ziemi w środku lasu. I tak było przez 14 lat po ślubie, nic tu się nie działo. Ale przyszedł moment, kiedy zaczęłam działać, skorzystałam z pomocy unijnej, stworzyłam miejsce na styl rustykalny, wszystkie obiekty są z drewna, kryte strzechą, co doskonale harmonizuje z otaczającą przyrodą. Urządzając to miejsce nie myślałam o noclegach. Raczej miało to być miejsce przeznaczone na imprezy plenerowe i dla wędkarzy, są tu przecież łowiska, rybkę można upiec na grillu lub nad ogniskiem, możliwości jest wiele. Jednak któregoś dnia pojawił się gość, jak się okazało, osoba pisząca doktorat z nauk przyrodniczych. Zepsuł mu się samochód, szukał więc noclegu, na tydzień czasu. Ten domek, który obecnie jest udostępniany jako baza noclegowa, wcześniej był tylko budynkiem gospodarczym. Sytuacja z niespodziewanym gościem spowodowała, że trzeba było zorganizować nocleg. Pan wszedł, głowę do domku wsadził i stwierdził, że on tu zostanie. Ja na to: „Ale tu myszy grasują…”. A on odpowiada: „Nie szkodzi, ja łapki kupię”. Tak się z nim dobrze rozmawiało, na każdy temat.

A.D.: Czyli lubi Pani ludzi? 

A.S.: Trzeba być otwartym na ludzi. Czasem przyjeżdżają takie ponuraki… Ale ja kieruję się zasadą: „Nie traktować gości jak klientów, ale jak rodzinę, która przyjechała w gości”. Tak służbowo się nie ujedzie, chociaż ludzie są różni. Mam  silną intuicję, potrafię ocenić, czy będzie problem z ludźmi czy nie.

A.D.: Miała Pani nieprzyjemne sytuacje?

A.S.: Zdarzały się. Ale jakoś wybrnęłam. Jednak teraz zabezpieczam się poprzez podpisywanie umowy  z gośćmi.

A.D.:Proszę opowiedzieć o najciekawszych osobach, które się pojawiły w Kemparówce.

A.S.: Sęk w tym, że nie o wszystkim mogę mówić, bo nie wiem, czy te osoby by sobie tego życzyły. Nieraz miewam gości, którzy są znanymi ludźmi i przyjeżdżają incognito. Szukają spokoju, ciszy, chcą odpocząć od życia, uciekają od tłumów i chcą być na luzie. Ci „zwykli” goście przyjeżdżają najczęściej latem, na tydzień, dwa. W ciągu roku mam porezerwowane głównie weekendy. Urządzane są tu zjazdy rodzinne, jubileusze, urodziny, wieczory kawalerskie i panieńskie. Raczej grillowe, plenerowe spotkania, nawet komunie. Odwiedzają mnie również miłośnicy przyrody, na przykład ornitolodzy. Mają tu raj i wielkie możliwości do obserwacji ptaków

A.D.: A ma Pani plany na przyszłość związane z tym miejscem?

A.S.: Oczywiście, mam mnóstwo pomysłów. Począwszy od tego, że chcę dobudować kolejny domek oraz urozmaicić otoczenie. Powiększy się wtedy baza noclegowa. Chciałabym wyjść z ofertą do szkół. Świetnie byłoby tu organizować biwaki z jednodniowym nocowaniem pod namiotem. Mam też pomysł na promowanie polskiej filmografii, chciałabym stworzyć w Kemparówce kino letnie.

A.D.: Kino letnie? A jak ono miałoby wyglądać?

A.S.: Po prostu: projektor, ekran, poduchy do siedzenia, takie plenerowe kino. Chciałabym promować kino polskie, stare komedie itp. Marzy mi się również nawiązanie współpracy na przykład z Muzeum Etnograficznym, konkretnie z kimś, kto dobrze zna gwarę kujawską. Można by wówczas zorganizować warsztaty z młodzieżą i przekazać im tę kujawską tradycję, aby nie zaginęła.

A.D.: Jest Pani niezwykle kreatywną osobą. Dziękuję za rozmowę.

Podsumowując, jeśli ktoś czuje potrzebę prowadzenia gospodarstwa agroturystycznego, to powinien spróbować. Trzy moje rozmówczynie tego dokonały i nie zamierzają z tym skończyć. Jednak trzeba lubić ludzi i przebywanie z nimi. Najlepiej traktować ich jak własnych gości, jak rodzinę, bo wtedy powstaje specyficzna zażyłość i tworzymy sobie sieć stałych klientów. Kolejna prawda, to że nie zarobimy na agroturystyce ogromnych pieniędzy, ale będzie to uzupełnienie naszych budżetów, a dla nas, urozmaiceniem naszej codzienności, inspiracją do podejmowania nowych wyzwań.

Tekst i fot. Anna Dykczyńska

Kujawsko-Pomorski Ośrodek

Doradztwa Rolniczego

Skip to content