20 lipca w Złotopolu pod Lipnem okoliczni mieszkańcy pokazali, jak wyglądały żniwa przed laty. Pierwszą wiązkę zboża ucięła tradycyjnym sierpem Wicemarszałek Województwa Kujawsko-Pomorskiego Aneta Jędrzejewska.
Zadźwięczały osełki i do pracy ruszyli kosiarze, a wśród nich lokalni samorządowcy – Wójt Gminy Lipno Andrzej Szychulski oraz członkowie Zarządu Powiatu: Zbigniew Agaciński i Andrzej Pączkowski. Kobiety, młodzież i dzieci z pokosu ukręcali powrósła, zwane przez niektórych przewiąsłem, formowali snopki, ustawiali sztygi. Resztę zboża zgrabiano, aby nic się nie zmarnowało, używając drewnianych grabi z szerokim rozstawem zębów. Złoty łan koszono dalej, używając starodawnej kosiarki oraz snopowiązałki. Snopki żyta zwożono z pola wozami. Potem w ruch poszła młockarnia. Choć nie obeszło się bez problemów z pasem transmisyjnym, to i tak trzeba uznać za sukces, że maszyna ruszyła i zboże udało się szczęśliwie wymłócić.
Od prawej: wicemarszałek województwa Aneta Jędrzejewska, sołtys Złotopola Jarosław Kryst, dyrektor Wydziału Koordynacji RLKS Bartosz Szymański
„Osełka poszła w ruch” – kosiarz przygotowuje się do pracy
Stawianie sztygi
Zwózka zboża przy użyciu starodawnego wozu konnego
Młockarnia w czasie pracy
Co do sztygi, zwanej przez niektórych stygą, to jest to właściwie określenie ilości snopków ustawionych w stożek. Zaczynano od jednego snopa w środku, o który opierano pozostałe, a było ich w sumie 8–9 sztuk (tak jak robiono to w Złotopolu) lub nawet 20 sztuk. Na Podkarpaciu układano snopy zboża w mendle. Cztery snopy były kładzione na ziemi kłosami do środka, a następnie układało się dwie następne warstwy. Na wierzchu w formie daszka układane były trzy snopy. W niektórych okolicach mendlami nazywało się sztygi, tak było i w mojej rodzinnej wsi na Kujawach. Zebrane snopy zboża zwożono w pobliże obejścia i ustawiano je zazwyczaj w stogi, bo nie zawsze, a nawet najczęściej, nie było możliwości ich od razu wymłócić, jak to uczyniono w Złotopolu. Młockarnia „peregrynowała” od gospodarstwa do gospodarstwa, niektórzy mieli mniejsze urządzenia, a jeszcze wcześniej w użyciu był cep i wialnia. Te urządzenia również można było obejrzeć w Złotopolu. Jeszcze parę słów o stogach. Dobre postawienie stogu ze snopków wymagało uwagi już na etapie koszenia. Kosiarz musiał tak operować kosą, aby odrzucane wiązki były w miarę równe, przez co łatwo można było uformować snopek. Mój dziadek robił to mniej więcej w ten sposób, że po trzech ruchach kosą odrzucał skoszone zboże na bok. Wtedy podstawa uwitego z powstałej wiązki snopka, czyli końcówki słomy, zwane potocznie „knuwiami”, ułożone były w miarę równo. Jeśli zaś pokos zboża był „w nieładzie”, do formowania snopków gospodynie używały niekiedy narzędzia podobnego do sierpa – zamiast spłaszczonego ostrza na drewnianej rączce zamocowany był zwykły wygięty pręt. Równe podstawy snopków miały znaczenie przy ustawianiu stogu, aby jego konstrukcja zapobiegała podciekaniu wody, a zboże mogło spokojnie przesychać aż do momentu wymłócenia. Układanie stogu „okrąglaka” rozpoczynało się od ustawienia dużej sztygi, tzw. baby, żeby środek był wyżej, potem kładło się kolejne warstwy. Knuwia znajdowały się na zewnątrz, a kłosy do środka. Z jęczmienia, którego nie dało się powiązać w snopki ze względu na krótką słomę, układało się stertę – czyli stóg w kształcie prostokąta.
Żniwiarze w Złotopolu, ubrani w białe stroje, jak dawniej, prezentowali się sielsko. Nie o prezentację tu jednak chodziło – jasne ubranie jest najlepsze na słoneczną spiekotę podczas żniw. Upał był ogromny, a pragnienie można było zaspokoić chłodną i słodką kawą zbożową, którą gospodynie przyniosły na pole w kanie od mleka.
Wszystko odbywało się we wspaniałej atmosferze, którą stworzyli mieszkańcy Złotopola oraz wielu sąsiednich miejscowości. Każdy zachowywał się naturalnie, pracowali wszyscy. Ożyły wspomnienia sprzed lat, co było można usłyszeć wśród obecnych. Wspominali dawne czasy, wspólną pracę, opowiadali sobie nawzajem, jak to dawniej było… Również i u mnie odżyły obrazy z wczesnego dzieciństwa, kiedy to będąc kilkuletnią dziewczynką, ubrana w jasną chusteczkę na głowie i fartuszek „pomagałam” rodzicom w żniwach. Kręciłam powrósła i wiązałam swoje małe snopki. Pamiętam snopki wiązane sznurkiem, które wyrzucała snopowiązałka oraz mendle ustawione na polu. Nieobcy jest mi też smak kawy zbożowej, koniecznie z kanki. Babcia plotła dla mnie pierścionki ze złotych źdźbeł słomy. Do dziś wspominam podróże skrzypiącym wozem drewnianym zaprzężonym w konia, kasztana Kubusia, zapach polnej drogi i zapach konia. Był to jedyny wówczas, oprócz motoru WSK i motoroweru „Komarka”, dostępny środek transportu. Gdy tata sadzał mnie na grzbiet Kubusia, kazał mocno trzymać się końskiej grzywy. Martwiłam się, że go to boli. A potem przyszły czasy kombajnów Vistula i olbrzymiego, jak mi się wówczas wydawało, Bizona. Kombajn zamawiało się w „bazie”, czyli miejscowym kółku rolniczym będącym posiadaczem maszyn. Telefon (na korbkę) był jeden we wsi, oczywiście u sołtysa.
Wróćmy do Złotopola. Do obejrzenia wystawiono mnóstwo starych maszyn i sprzętów, jednak najciekawsza była żywa inscenizacja pracy żniwiarzy. Młodsi uczestnicy mogli zobaczyć, jak bardzo ta praca była wówczas ciężka i znojna. Sprzyjała jednak aktywizacji lokalnych społeczności, jedni pomagali drugim. Dziś, gdy nowoczesne maszyny królują na polach, nie potrzeba wielu rąk do pracy, przez co żniwiarzy jest mniej. Nie da się ukryć, że choć jest łatwiej, szybciej, więcej, to zdecydowanie nie jest już tak wesoło. Wspólna praca daje mnóstwo satysfakcji oraz łączy ludzi i sprawia, że czują się dobrze ze sobą.
Po pracy przyszedł czas na biesiadowanie. W menu znalazł się żurek, pajda chleba z szarym smalcem i ogórkiem kiszonym, kluchy kartoflane z serem oraz coś bardziej współczesnego – kiełbasa z grilla. Były też słodkości, a o wszystko zadbały panie z KGW Sołectwo Złotopole. Zarówno w czasie pracy, jak i przy biesiadzie, czas umilał Chór Seniora Vena przy akompaniamencie akordeonisty, Kazimierza Gajdy z Makówca. Po posiłku na wszystkich czekały nowe atrakcje. Można było bowiem zaliczyć przejażdżkę wozem zaprzężonym w konia, a wielu poczuło ducha rywalizacji podczas wyścigów starych traktorów. Różnej maści „ciapki”, wywijały slalomem między słomianymi balotami na rżysku, gdzie urządzono tor wyścigowy.
Impreza odbyła się po raz trzeci, a głównym organizatorem był sołtys Złotopola, Jarosław Kryst. Nie do przecenienia była pomoc wspomnianego lokalnego Koła Gospodyń Wiejskich oraz Grupy Rekonstrukcyjnej działającej przy OSP w Złotopolu, a także przedstawicieli samorządu i lokalnych przedsiębiorców. Uczestnictwo w tej inscenizacji było wspaniałym doświadczeniem. Stanowiło niezwykły hołd dla tradycji, jak mówiono podczas otwarcia wydarzenia. Trzeba przyznać, że złotopolanie potrafią dbać o zachowanie spuścizny kulturowej i uszanować trud swoich dziadków i pradziadków.
Tekst i fot. Anna Dykczyńska, KPODR